Jak ptak pojony rosą… Pamięci Jacka Petelenza-Łukasiewicza
Siedzący z prof. Jackiem Łukasiewiczem w jednym gabinecie na wrocławskiej polonistyce prof. Stanisław Bereś wspomina, że zmarły 7 marca 2021 roku Profesor był „słodki”, pełen humoru i dystansu do siebie. Stanisław Bereś, również poeta, z okazji jubileuszu Jacka Łukasiewicza podarował Mu wierszyk, w którym bohater w podróży nad Wrocławiem przelatuje nad wieżą kościoła św. Elżbiety, by odpocząć na drutach elektrycznych w towarzystwie innych ptaków pojonych rosą. Profesor Łukasiewicz z powagą krytyka i uczonego przyjął wiersz, a dokonując jego krytycznej analizy, stwierdził, że wszystko jest prawdziwe, poza jednym faktem – sam lata tylko około półtora metra nad ziemią, a wieża kościoła ma przecież blisko sto metrów… To był autentyczny dystans do siebie i pracy, którą prowadził. Profesor Jacek Petelenz-Łukasiewicz dziś spoczął na Cmentarzu Grabiszyńskim.
Historyk literatury, krytyk literacki, poeta i eseista. Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, długoletni Kierownik Zakładu Literatury Polskiej XX Wieku w Instytucie Filologii Polskiej. Jacek Petelenz-Łukasiewicz z Wrocławiem związany był od 1950 roku. Na wrocławskiej polonistyce rozpoczął pracę w latach 70. XX wieku, a do początku XXI wieku był tam wykładowcą i profesorem. W 2015 roku Profesor został Świadkiem Historii Ośrodka „Pamięć i Przyszłość”, składając w naszym archiwum piękną relację. Jego życiorys, choć oczywiście pełen indywidualnych przeżyć i doświadczeń, jest bardzo podobny do tysięcy biografii innych powojennych wrocławian.
Profesor urodził się 21 czerwca 1934 roku we Lwowie, ale lata wojny spędził w rodzinnym majątku na podkarpaciu po niemieckiej stronie okupacyjnej linii Sanu. Lata dzieciństwa wspominał bardzo obrazowo przez pryzmat zmian cywilizacyjnych, czyli tego, co w rozwoju często umyka. W utrwalonej relacji mówił o dworku, w którym nie było bieżącej wody, gazu ani elektryczności. Książki czytał przy świecach i lampach naftowych, a mył się przy studni. Wspominał swój pierwszy seans filmowy, na którym radzieccy żołnierze pokazali dwa filmy: jeden z koncertu orkiestry, drugi z wojennych walk. Wtedy jako młody człowiek bardziej zafascynował się grającymi muzykami niż obrazami wojny, które miał na co dzień, a które nie były dla niego niczym interesującym.
Powojenne losy rzuciły przyszłego uczonego do Leszna, gdyż mama Profesora pochodziła z Wielkopolski. To tam skończył liceum i tam zrodziła się Jego szkolna przyjaźń z poetą Stanisławem Grochowiakiem, którego poezji poświęcił jedną ze swoich książkowych analiz literackich.
W trudnych latach stalinowskich we Wrocławiu studiował polonistykę pod okiem Tadeusza Mikulskiego. Wspominał, że wybór miejsca nauki podyktowany był względami praktycznymi: we Wrocławiu miał wujka, u którego mógł się zatrzymać. Choć czas, w jakim studiował, nie był łatwy, to barwne życie akademickie doskonale zapadło Mu w pamięć. Wieloosobowe pokoje w akademikach, ciągnące się godzinami opowieści o algebrze i geometrii beztroskich studentów matematyki, którym zazdrościł, że ich domena nie jest obciążona ideologicznymi nakazami. W pamięci utkwiła Mu jałowość wykładów filozoficznych marksizmu i leninizmu, które wtedy musiał „wkuwać na pamięć”, a które po latach zrozumiał i uporządkował, czytając prace Leszka Kołakowskiego. Wspomnienia Profesora pełne są anegdot ze studium wojskowego, którego bezsensowność pogłębiła choroba, jakiej nabawił się po wielogodzinnym przemoknięciu na placu apelowym.
Pisarska i literacka współpraca Jacka Łukasiewicza z prasą rozpoczęła się już na studiach. Początkowo współpracował z niszowym „Wrocławskim Tygodnikiem Katolickim” związanym ze środowiskiem PAX-u, a redagowanym przez Tadeusza Mazowieckiego. Potem przyszedł czas na współpracę m.in. z „Tygodnikiem Powszechnym”, miesięcznikiem „Więź” i wieloma innymi, już bardziej literackimi, takimi jak „Akcent”, czy wrocławska „Odra”. Już wtedy wiedział, że ważną rolę w kształtowaniu tych wydawnictw odgrywały osobowości ich redaktorów naczelnych – Tadeusza Mazowieckiego, Jerzego Turowicza czy pozostającego na emigracji Jerzego Giedroycia.
Nim podjął pracę naukową, zadebiutował jako pisarz i poeta. W 1963 roku wydano w bibliotece „Więzi” Jego debiutancką książkę „Szmaciarze i Bohaterowie”. Jak wspominał, właśnie ta publikacja dała Mu przysłowiową pieczątkę w dowodzie. Stał się pisarzem, przynależał do związku, miał pracę, a w rozumieniu socjalistycznych dyrektyw nie był „bumelantem i jednostką aspołeczną”. Nigdy nie mówił zbyt wiele o zainteresowaniu Urzędu Bezpieczeństwa, czy później Służby Bezpieczeństwa, jego osobą i postawą. Wspomniał jedynie, że kilka razy zdarzyło Mu się „zostać na noc w butach bez sznurówek”. Wiadomo, że był zatrzymywany, ale nigdy nie został oskarżony. Wszyscy Jego przyjaciele, znajomi, potem studenci znali Jego poglądy i negatywny stosunek do komunistycznej rzeczywistości. Stanisław Bereś ocenia to tak: „Był ostrożny, zdawał sobie sprawę z odpowiedzialności za wrocławskie środowisko »Odry« mocno inwigilowane przez komunistyczne służby, obawiał się, by niepotrzebne gesty i słowa nie zniszczyły ważnego środowiska”. W tym kontekście warto wspomnieć ocenę cenzury, której we wspomnieniach dokonał Profesor. Twierdził, że miała kilka wymiarów. Pierwszy czysto administracyjny i zakazowy. Była obecna w Jego pracy redakcyjnej, choć – jak podkreślał – jej wymiar osobisty spoczywał na redaktorach naczelnych. Drugim wymiarem była samokontrola i samocenzura. Sytuacja czyniąca o wiele większe spustoszenie w formie samoograniczenia domniemanej represji. Profesor twierdził, że ten akt cenzorski dokonał największego spustoszenia, bo nigdy nie jesteśmy w stanie ocenić ram takich osobistych decyzji. Przy tej okazji apelował do uczonych po 1989 roku, aby zbadali archiwa cenzury pod kątem zarekwirowanych materiałów. Twierdził, że może znajdą się tam „rarytasy polskiej literatury”. Wspominał o kuriozalnych sytuacjach związanych z dopuszczaniem tekstów do publikacji, gdy np. „niedouczeni cenzorzy wstrzymywali fragmenty Ewangelii…”.
Profesor Jacek Łukasiewicz w pracy badawczej zajmował się współczesną poezją i literaturą. Pisał m.in. o Stanisławie Grochowiaku, Zbigniewie Herbercie, Czesławie Miłoszu, Wisławie Szymborskiej i Tadeuszu Różewiczu. Współczesność Go fascynowała, ale podkreślał mocno niebezpieczeństwo braku dystansu do osób i czasów. Ten subiektywizm metodologicznie również Go fascynował, było to bowiem ocenianie tych, którzy są obok niego, czują, rozmawiają, spierają się, przyjaźnią. Ta fascynacja sprawiła, że zgodził się przewodniczyć przez wiele lat jury Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”. Sam także był poetą.
Czasami zastanawiałem się, widując Profesora na ulicy, czy fizycznie upodabnia się do bohaterów swoich rozważań. W moim odczuciu Jego broda upodobniała Go do Czesława Miłosza, a Stanisławowi Beresiowi bardziej przypominał Leopolda Staffa.
W tej fascynacji współczesnością Profesor nie zapominał o klasyce poezji. Kochał Adama Mickiewicza i potrafił patrzeć na niego wielowymiarowo. Wielbił jego poezje i dostrzegał w nim polityka, wodza, teologa, mistyka i filozofa, również ze wszystkimi występującymi czasami śmiesznościami tych postaw. W oryginalny sposób opisywał kody kulturowe. W swojej relacji złożonej w Ośrodku „Pamięć i Przyszłość” ciekawie analizował mit powstania warszawskiego. Uważał go za ważny, ale też historycznie przewrotny. Na swój sposób negował jego romantyczny wymiar, twierdził bowiem, że hekatomba ofiar sprawiała, że we wszystkich zrywach antykomunistycznych z lat 1956, 1970 i 1976, a także w czasach „Solidarności” oraz stanu wojennego Polacy działali tak, by ofiar było jak najmniej. Ciekawie odnosił się też do paradoksalnej próby tworzenia mitu powstania warszawskiego przez komunistycznego ministra spraw wewnętrznych Mieczysława Moczara w czasie wydarzeń marcowych 1968 roku. Profesor twierdził, jako świadek wydarzeń studenckich w Warszawie i Wrocławiu, że młodzi ludzie nie dali się zwieść próbie „nowych odchyleń narodowych”.
Na początku lat 70. XX wieku Jacek Petelenz-Łukasiewicz rozpoczął pracę naukową w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, uzyskując tutaj tytuł profesorski. Jego towarzyszem naukowym był prof. Czesław Hernas. W jednym pokoju przez ponad 30 lat pracował z prof. Stanisławem Beresiem. Bardzo chciał, żeby był on Jego następcą.
Profesor był bardzo lubiany przez współpracowników i studentów. Jego poczucie humoru i naukowy rozgardiasz stały się legendarne. Do wydziałowych anegdot trafiały opowieści o zapominanych na biurku gabinetu notatkach do wykładów. Potrafił też, bawiąc swoimi opowieściami, godzinami odprowadzać swoich przyjaciół do domu, nie rzadko sam wracał bardzo późno. Często widywałem Go – z tym Jego charakterystycznym uśmiechem – u wejścia do siedziby miesięcznika „Odra” na wrocławskim Rynku. Tego uśmiechu będzie mi brakowało najbardziej… Z pewnością nie tylko mnie…
Paweł Skrzywanek