Powiedzieć, że „Orzech” był wielki, to jakby powiedzieć wszystko i nic… Kształtowały Go dwie rzeczywistości, o czym często wspominał: Kobylin w Wielkopolsce, skąd pochodził, i rodzina. To w Kobylinie chciał być pochowany, ale gdy został honorowym obywatelem Wrocławia, zmienił testament. Zmarły 19 maja ks. Stanisław Orzechowski był nie tylko obserwatorem historii, ale także jej kreatorem. Za pół roku, w listopadzie, skończyłby 82 lata. Był jednym ze Świadków Historii, a w złożonych niegdyś w Ośrodku „Pamięć i Przyszłość” obszernych relacjach ze swojego życia i działalności poruszył wiele niezwykłych wątków. Wspominając zmarłego „Orzecha”, publikujemy m.in. wybrane fragmenty jego wspomnień oraz archiwalne fotografie, niektóre nie były dotąd nigdy pokazywane.
„Orzech” wielokrotnie powtarzał, że Jego ukochana Wielkopolska była miejscem o nieprzerwanej tradycji. Jego doszukiwanie się historii rodu w księgach metrykalnych sięgało XVI wieku. W Wielkopolsce nie mieszkał jednak długo, bo niespełna 14 lat. Urodził się 7 listopada 1939 roku i jeszcze przed czternastymi urodzinami znalazł się we Wrocławiu w technikum budowlanym. „To przysłowie się potwierdziło: »Czym skorupka za młodu nasiąknie…«. Więc moja skorupka nasiąkła Wielkopolską” – mówił w jednej z relacji złożonych w Ośrodku „Pamięć i Przyszłość”. Dzięki latom spędzonym w Kobylinie nasiąknął tą tradycją na resztę „wrocławskiego życia”. Nie wstydził się nigdy rodzinnej miejscowości i w swoim nauczaniu przemycał zawsze wiele ulubionych wielkopolskich określeń. Do słynnego cytatu z Biblii: „O Jeruzalem, jeśli bym zapomniał o tobie, to niech przyschnie język do podniebienia”, dodał niegdyś swój własny ciąg dalszy: „Boże, ze łzami błagam Ciebie, gdy umrę, daj mi Wielkopolskę w niebie”.
To tam, w tej ukochanej Wielkopolsce chciał być pochowany. Gdy jednak Wrocław uhonorował Go – najpierw Nagrodą Wrocławia, a potem tytułem Civitate Wratislaviensi Donatus, czyli honorowym obywatelstwem Wrocławia – zmienił zdanie. „Zdaje się, że jednak grób będzie tu [we Wrocławiu], bo jak dostałem od Wrocławia nagrodę, jestem obywatelem honorowym Wrocławia, zająłem podobno trzecie miejsce – jak to się mówi – wśród znaczących osób we Wrocławiu, to spowodowało, że zmieniłem moją decyzję w testamencie, że jednak tu trzeba być pochowanym, skoro jest się obywatelem honorowym Wrocławia i to tak zostało oficjalnie wręczone” – tłumaczył swoją decyzję. Mawiał też, że chce, by jego pogrzeb był radosny… Na cmentarzu św. Wawrzyńca przy ul. Odona Bujwida, w sąsiedztwie miejsca, w którym posługiwał ponad pół wieku, spocznie w poniedziałek 24 maja, dołączając do grona wybitnych wrocławian tam pochowanych.
Ksiądz Stanisław Orzechowski w trakcie mszy świętej sprawowanej podczas V Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej na Jasną Górę, sierpień 1985 roku. Fot. Marcin Gruszecki / archiwum Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej
„Orzech” często powtarzał: „Kochająca się rodzina to fundament wychowania”. Wzrastał wraz z trzema braćmi, mamą Stanisławą i ojcem Franciszkiem w domu pełnym miłości. Był czas okupacji i, jak wspominał, łatwo było wtedy o nienawiść. Obrazy z dzieciństwa, jakie miał w pamięci, były okrutne. Bita przez Niemców mama i cudowne ocalenie życia za bójkę z synem lokalnego niemieckiego dygnitarza, który spalił Mu klatkę z ukochanymi królikami. Szczucie przez niemieckich żołnierzy psów na powracające z ciężkiej pracy polskie kobiety. Może to właśnie te obrazy sprawiły, że „Orzech” chciał umieć się bronić i w młodości uprawiał boks. Z drugiej strony w swoich wspomnieniach przywołuje opis Niemki, która tuż przed wkroczeniem Rosjan do wsi podarowała Jego mamie kozę ze słowami, by ją wzięła, bo jej mleko uratuje ich od głodu. „I moja mama wzięła, i koza nas uratowała prawie od śmierci głodowej” – wspominał, dodając, że Niemka zginęła potem tylko dlatego, że odezwała się do rosyjskiego żołnierza po niemiecku…
„Nie ma przypadków w życiu…”, czyli „Orzech” o swoim powołaniu
Jak mówił „Orzech”, to właśnie te obrazy z czasów wojny wielokrotnie pozwalały Mu zrozumieć fenomen chrześcijańskiej miłości i postawę swojego duchowego nauczyciela – kardynała Bolesława Kominka, z rąk którego 28 czerwca 1964 roku przyjął święcenia kapłańskie.
Jak to się stało, że „Orzech” wybrał drogę kapłańską i trafił do wrocławskiego seminarium? „Nie ma przypadków w życiu. Wszystko ma swoją logikę przyczynowo-skutkową. […] No więc jeśli nie ma przypadków, to trochę się musiał ze mną droczyć Pan Jezus, bo to się stało dosyć dramatycznie. Ja myślałem, że jakieś mam zwidy czy coś, mrzonki. Ale to docierało do mnie coraz mocniej. No i wreszcie poszedłem do proboszcza, którego zdziwiłem bardzo, że chcę iść do seminarium, bo byłem po technikum budowlanym. Jestem właściwie hydraulikiem. On jednak pojechał do Poznania, bo to była moja diecezja. Ale Poznań miał tylu kandydatów, że rektor wtedy powiedział tak: »Mam tyle kandydatów po liceum, którzy mają już za sobą nauczanie łaciny, że dla niego jednego będziemy robić teraz jakiś specjalny kurs łaciny?«. No i tak proboszcz przyjechał z kwitkiem. Mówi: »Twoje technikum jakoś tak rektora nie przekonało«. Ja pomyślałem, że to dobrze, co się będę martwił. Ale proboszcz nie dał za wygraną. Zadzwonił do Wrocławia i jak poszedłem do kościoła, to on mi za tydzień powiedział: »Być może, że Wrocław jest otwarty«. Wrocław już znałem, przyjechałem i zostałem przyjęty – wspominał „Orzech”, dodając, że cieszył się z takiego obrotu spraw, bo we Wrocławiu czuł się dobrze.
„Orzech” i „Wujek”, czyli księża Stanisław Orzechowski i Aleksander Zienkiewicz podczas VII Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej na Jasną Górę, sierpień 1987 roku. Fot. NN / archiwum Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej
Bez wątpienia kapłani, których „Orzech” spotkał na swojej drodze, wywarli na Niego ogromny wpływ. W 2008 roku mówił: „Miałem bardzo dobrych mistrzów. Poczynając od najwyższego w hierarchii stanowiska, pierwszy to był kard. Bolesław Kominek. Wielka głowa, wielkie serce, architekt owego listu, dzięki któremu się otwarło porozumienie z Niemcami, co wtedy rzeczywiście narobiło hałasu. Ale to był tego formatu człowiek. Ja myślę, że duże jego piętno jest na moim życiu. To niewątpliwie”. Oprócz niego wpływ na „Orzecha” mieli także inni duchowni, jak choćby ks. Andrzej Wronka, biskup pomocniczy wrocławski w latach 1957-1974. „Orientalista, świetny liturgista, który miał taką szerokość spojrzenia. Nie wychował mnie na terrorystę liturgicznego, ale zaszczepił we mnie rozumienie liturgii – to ważne” – wspominał „Orzech” biskupa Andrzeja Wronkę. Ciepło wypowiadał się też m.in. o biskupie Pawle Latusku, który w czasach rozpoczętych jesienią 1958 roku studiów „Orzecha” był rektorem Wyższego Seminarium Duchownego we Wrocławiu: „Rektora mieliśmy […] z cholerycznym temperamentem, więc było ciekawie, ale też to był nieprzeciętny człowiek, jeżeli chodzi o miłość do Kościoła. Dosyć długo siedział w więzieniu za tę wierność Kościołowi. Też jego piętno jest w moim życiu. […] Miałem bardzo dobrych spowiedników. Mogłem sobie wybrać bardzo mądrych spowiedników i być może dzięki temu uratowali mnie przy różnych wątpliwościach. Bo były takie chwile, że ja już nie wiedziałem, co począć ze sobą i wtedy złożyłem decyzje na spowiedników”.
Dwaj legendarni wrocławscy duszpasterze akademiccy: Ks. Stanisław Orzechowski i o. Ludwik Wiśniewski OP na VII Pieszej Pielgrzymce Wrocławskiej, sierpień 1987 roku. Fot. Anna Boryska / zbiory prywatne
Czas studiów we wrocławskim seminarium nie był łatwy. „Moje studia przypadały w okresie, kiedy się Sobór [Watykański II] jeszcze nie skończył, czyli nie było oficjalnej nauki Kościoła, która się na soborze konsolidowała, więc miałem takie nieszczęście słuchać od niektórych profesorów: »Teraz musimy wykładać tak, jak było, ale po soborze to się zmieni«. No więc to utrudniało bardzo uczenie się. Uratowało mnie, pomogło mi wyjść z tego zaułka to, że poszedłem na studia na KUL. I tam już docierała nauka Soboru Watykańskiego II. I tam wtedy mogłem się spotkać z tymi decyzjami. Czyli wracając już wtedy ze studiów z Lublina, miałem już takie rozeznanie w tych głównych nurtach soborowych. To było bardzo mi potrzebne, żeby przede wszystkim poznać ducha soboru, no bo trudno wszystko znać na pamięć” – wspominał pół wieku po rozpoczęciu studiów.
„Wychowam Cię tak, że będziesz sikał z radości na widok każdego człowieka”, czyli „Orzech” o wybaczaniu
Legendarny wrocławski duszpasterz akademicki mówił wielokrotnie, że w życiu trzeba rozumieć radykalizm św. Pawła i umieć wybaczać. Chodzi o to, by Ewangelię wykonywać, a nie tylko znać ją w teorii. „Nie liczymy, co my jesteśmy winni, co wy – przepraszamy. I prosimy o wybaczenie” – mówił „Orzech”. Żartem opowiadał, że kiedyś w młodości dostał od brata szczeniaka – owczarka niemieckiego. Mały psiak przywołał okupacyjny obraz agresji i przypomniał „Orzechowi” o urazie wobec Niemców. Doskonale pamiętał piekło wojny. Pamiętał, jak Niemcy bili jego matkę, bo nie powiedziała „Heil Hitler”. Początkowo miał taką myśl, by tego podarowanego mu psa zabić. Zabić z nienawiści i niejako w odwecie za wszystkie krzywdy i rany wojenne. Potem jednak pomyślał: „Nie, wychowam Cię tak, że będziesz sikał z radości na widok każdego człowieka”. I to Mu się udało.
Po latach ta nauka pozwoliła Mu inaczej spojrzeć na polsko-niemieckie relacje. Zapytany niegdyś o osobisty stosunek do słynnego orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich powiedział: „Ten list pomógł mi sięgnąć po moje chrześcijaństwo. Bo wtedy sobie powiedziałem: no dobrze, cóż z tego, że jesteś chrześcijaninem, jak będziesz całe życie nosił nienawiść do Niemców. I wtedy dopiero zrozumiałem, że tego Ewangelia ode mnie żąda. Chrystus ode mnie żąda tego, bo to Orędzie zostało na Ewangelii oparte”. Zrozumienie tego i przyswojenie tej nauki było zdaniem „Orzecha” początkiem jego leczenia się z powojennej traumy, niechęci do Niemców i wszystkiego, co niemieckie. „Groźny nie był tylko mur berliński, ale mury, które były w nas, mury, które były w środku – ja taki mur miałem. I on dopiero chyba teraz został przewrócony do końca” – mówił. Gdy zrozumiał przesłanie płynące z głębokiej myśli kardynała Bolesława Kominka, łatwiej przyszło Mu pojednanie się z braćmi zza zachodniej granicy.
„Orzech” koncelebrujący mszę świętą podczas V Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej na Jasną Górę, sierpień 1985 roku. Fot. NN / zbiory Ośrodka „Pamięć i Przyszłość”
W Niemczech był kilkukrotnie, choć tak naprawdę nie lubił wyjazdów zagranicznych bez względu na to, gdzie miał jechać. Uważał, że może to być efekt jego uczuć patriotycznych wyniesionych z rodzinnego domu. „Jest u mnie rysa taka bardzo zasadnicza w osobowości – patriotyczna. Ona ulega zmianie, ale nigdy nie było cofania się z tego wątku. Do żywego mnie obchodzi to, co się dzieje z Polską, Polakami i tego się już nie pozbędę, nie. Ostatnio zaczynają mnie troszeczkę irytować Polacy, ale nie dlatego, że ich nie znoszę, ale dlatego, że widzę, że się źle dzieje. Nie wiem, kto mnie tego nauczył, bo to są pewne uczucia patriotyczne. Uczucia są uczuciami wyższymi. Z nimi się człowiek nie rodzi. Ja myślę, że to była taka dyskretna sprawa matki, która dbała o to, żeby sztandar wywiesić na 3 maja, uczyła nas różnych tych piosenek: »Ta szara piechota«, czy »Oto dziś dzień krwi i chwały«. To się okazało, że tego się nauczyłem w dzieciństwie. Ale za to bardzo się wzruszam, kiedy słyszę hymn narodowy. Te trąbki, kiedy jest to dobre nagranie… Wtedy wyrastają skrzydła. Ale tak się odzywa we mnie to uczucie. Czy ja mam postawę patriotyczną, to inna rzecz. Ale że towarzyszą mi w życiu uczucia patriotyczne, to na pewno. Stąd za granicą długo nie wytrzymuję. Najwyżej dwa tygodnie, miesiąc, potem już nie mogę znieść. No, to jest też coś mojego”.
Msza święta odprawiona przy ul. Mazowieckiej z okazji uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski i rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Pierwszy od lewej przy ołtarzu: ks. Stanisław Orzechowski, 3 maja 1981 roku. Fot. NN / zbiory Ośrodka „Pamięć i Przyszłość”
„Jak długo będę żył, zawsze Wam pomogę”, czyli miłość bliźniego według „Orzecha”
Miłość bliźniego i przygotowanie do bycia w rodzinie były duszpasterskim powołaniem „Orzecha”. W czasie studiów na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie w 1972 roku uzyskał licencjat z teologii, był uczniem Karola Wojtyły. „Postać, która rzeźbiła mnie – Wojtyła jeszcze zanim został papieżem, ponieważ Wojtyła również miał dosyć duże skłonności, jeszcze jako młody biskup, do zainteresowań rodziną. Jego etyka zahaczała bardzo mocno o rodzinne sprawy i tutaj miałem okazję często się z nim spotykać. Spotkałem się bardzo wyraźnie na KUL-u, kiedy chodziłem na wykłady, żeby go podsłuchać. Do dzisiaj pamiętam kluczowe wykłady, które są w mojej świadomości, które znam na pamięć. To potem bardzo było ważne, że jestem człowiekiem Jana Pawła II w tym znaczeniu, że to też nie przypadkiem, że zasadniczo cała moja praca duszpasterska była pod jego laską pasterską. Olbrzymi wpływ miały wszystkie jego podróże do Polski. Tak, to jest rzeczywiście niezwykła siła oddziaływania na moje życie” – mówił „Orzech” kilkanaście lat temu.
Ksiądz Stanisław Orzechowski całe swoje życie poświęcił młodzieży, ludziom pracy, a także potrzebującym rodzinom. Tą miłością potrafił się dzielić. Kiedyś poproszono Go o radę w decyzji o adopcji dziecka. Dylematem małżonków była obawa, że można nie podołać takiemu zadaniu. „Orzech”, wspierając tę decyzję, powiedział: „Nie bójcie się. Jak długo będę żył, zawsze Wam pomogę”. I pomagał. Nie tylko tej jednej rodzinie, ale wielu innym. Pomagał każdemu, kto zwrócił się do niego o pomoc.
„Pierwsza moja placówka to Nowa Ruda”, czyli „Orzech” wśród górników
Tuż po studiach we wrocławskim seminarium i przyjęciu święceń kapłańskich nadszedł dla „Orzecha” czas na pierwszą placówkę. Na początku drogi kapłańskiej była nią górnicza Nowa Ruda, gdzie w latach 1964-1967 był wikariuszem w parafii pw. św. Barbary. Duszpasterski tygiel postaw, osobowości i kultur – wygnani z Kresów Polacy, niemieccy autochtoni i komunizujący repatrianci z Francji. Po latach „Orzech” wspominał, że lubił uczyć religii noworudzkich maturzystów, bo byli prawie jego rówieśnikami, trudniej szła Mu natomiast praca wśród górników. Miał obraz górniczego stanu przywiązanego do tradycji i wiary, a w zagłębiu noworudzkim dominowali polscy komuniści z Francji, którzy wracali do ojczyzny z myślą o ustrojowym robotniczym raju. Czekało tutaj na nich ustrojowe i egzystencjalne rozczarowanie.
Z tego okresu pracy kapłańskiej „Orzech” zapamiętał szczególnie mocno jeden wątek: że wobec częstych górniczych katastrof i metanowego zagrożenia wybuchem, ci, którzy zjeżdżali na dół kopalni, przechodzili szybki kurs wiary. „Te ciężkie warunki zbliżały ich do Pana Boga, zbliżały do Kościoła. Oni wiedzieli, a poza tym ja – tak wychowany, jak mówiłem – byłem po ich stronie. I oni to wiedzieli. Nawet takie rzeczy robiłem, że na kolędzie się z każdym siłowałem na rękę – to pamiętam, że mnie tylko jeden położył. Tak, to była ważna moja pierwsza parafia. Tam naprawdę się napracowałem, bo proboszcz był chory, już taki starszy… Już dzisiaj nie do wiary. Byłem silny wtedy, młody. Miałem 45 godzin tygodniowo lekcji religii i plus jeszcze inne: pogrzeby, śluby, msze, spowiedź…” – wspominał „Orzech” swoją pierwszą parafię.
Przyjaźnie zawarte przez „Orzecha” na Śląsku przetrwały wiele lat. Na zdjęciu ks. Stanisław Orzechowski na przyjęciu weselnym w Nowej Rudzie po ślubie Ewy Jezienickiej i Juliana Golaka, 27 grudnia 1986 roku. Fot. NN / zbiory Juliana Golaka
„Zasadniczo Wrocław stał się miejscem mojego życia”, czyli „Orzech” wrocławianinem
Początek drogi kapłańskiej „Orzecha” zbiegł się z początkiem reformy posoborowej. Po Nowej Rudzie i następnie po studiach na KUL nadszedł czas pracy w charakterze wykładowcy. Klerykom Metropolitalnego Wyższego Seminarium Duchownego we Wrocławiu posługiwał przez wiele lat nie tylko jako nauczyciel, ale także jako spowiednik. Spowiadał nie tylko ich, ale także niezliczonych penitentów. Niejednokrotnie spowiadał cały dzień, a nawet w nocy, czasami aż do skrajnego wyczerpania.
To był też początek jego pracy z młodzieżą akademicką w charakterze wikarego w parafii pw. św. Wawrzyńca, do której trafił w 1967 roku. Szybko stał się twarzą i dobrym duchem Duszpasterstwa Akademickiego „Wawrzyny” – był ojcem „Wawrzynów”. O tym, co stworzył, posługując przez pół wieku jako duszpasterz akademicki, najlepiej mówią liczne świadectwa tych, którzy mieli z Nim kontakt. Swoją troską i opieką otaczał jednak nie tylko młodzież akademicką, ale także na przykład hippisów prześladowanych w latach 70. XX wieku. Ta otwartość w pracy z młodymi ludźmi, a szczególnie legendarne nauki przedmałżeńskie zwane „kursami antymałżeńskimi” uczyniły z ks. Stanisława Orzechowskiego osobę niezwykle popularną i to nie tylko we Wrocławiu.
VI Piesza Pielgrzymka Wrocławska na Jasną Górę, sierpień 1986 rok. Fot. Julian Golak / zbiory prywatne
„Orzech” znany był nie tylko we Wrocławiu, ale i daleko poza nim. Był rozchwytywanym kaznodzieją. Jak mówił ks. Aleksander Radecki, o niemal nieustającym i niezwykle głębokim kaznodziejstwie tego duszochwata najlepiej świadczyło Jego zdarte gardło. W niektórych kręgach „Orzech” uchodził nawet za świętego już za życia. Krzysztof Turkowski, który wraz z „Orzechem” w 1991 roku pielgrzymował do Ostrej Bramy w Wilnie, wspominał, że bywały na trasie miejsca, gdy ludzie przynosili do ks. Orzechowskiego obłożnie chorych. Wierzyli, że gdy „Orzech” położy na nich swoją dłoń, doświadczą czegoś niezwykłego, może nawet uzdrowienia.
„Orzech” w trakcie jednej ze swoich porywających homilii podczas VIII Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej na Jasną Górę, sierpień 1988 roku. Fot. NN / zbiory Ośrodka „Pamięć i Przyszłość”
„Potrzebują słów, które by inspirowały, wyzwoliły coś”, czyli „Orzech” i strajki, msze, głodówki i przerzut na Zachód
Ta szczególna popularność w kręgach młodych działaczy opozycji antykomunistycznej była kolejnym „nieprzypadkiem” w życiu „Orzecha”. Kiedy podczas wielkiego sierpniowego strajku w 1980 roku, który trwał w zajezdni autobusowej nr VII przy ul. Grabiszyńskiej, wśród strajkujących pojawiła się potrzeba modlitwy, spowiedzi i eucharystii, dwóch młodych działaczy studenckiej opozycji – Maciej Zięba i Krzysztof Turkowski – zaproponowało, aby z prośbą o odprawienie mszy świętej dla strajkujących robotników zwrócić się właśnie do księdza Stanisława Orzechowskiego. „Orzech” był już wtedy znany w kręgach wrocławskiego Klubu Inteligencji Katolickiej i pomagał m.in. Rafałowi Dutkiewiczowi w przygotowaniach Tygodni Kultury Chrześcijańskiej. „Wiedziałem, że Stanisław jest księdzem pobożnym, gorliwym, takim z duszą duszpasterską po prostu, więc go zapytałem” – wspominał po latach o. Maciej Zięba OP, dominikanin, który wtedy został wydelegowany, by przywieźć „Orzecha” do strajkowego epicentrum, czyli do zajezdni przy ul. Grabiszyńskiej. „Orzecha” taka propozycja zaskoczyła. Po latach mówił: „Zaczęło się od zaproszenia na mszę świętą przy zajezdni autobusowej na Grabiszyńskiej. Tam bowiem był strajk, tam była siedziba koordynująca wszystkie strajki we Wrocławiu. Byłem bardzo zaskoczony, po prostu nie wiedziałem, co zrobić. Odprawić mszę świętą, ale czy tylko? I właśnie z tą sprawą poszedłem do kurii. Wtedy nie zastałem księdza arcybiskupa. Jeden z biskupów powiedział mi, żeby raczej nie było takiego bezpośredniego słowa homilii, żeby raczej przeczytać ostatni list biskupów, który nawiązywał do ostatnich wydarzeń w Polsce”.
„Orzech” uznał, że list episkopatu Polski wyjaśniający strajkującym manipulacje komunistycznej propagandy wobec kazania prymasa Stefana Wyszyńskiego na Jasnej Górze to jednak zbyt mało i postanowił wygłosić własne słowa otuchy do strajkujących robotników. „Przeczytałem ten list, ale po twarzach ludzi widać było, że to nie o to im chodzi, że potrzebują słów, które by inspirowały, wyzwoliły coś. Ludzie byli bardzo wewnętrznie napięci. Była w nich jakaś siła, jakaś emanacja, jakieś przeżycie. To nie były puste manekiny. I dlatego też przy końcu mszy świętej, przed rozesłaniem, postawiłem pytanie: »Po co tu przyszliśmy? Jeżeli przyszliśmy po to, żeby było więcej kiełbasy i tańszy chleb, to mnie tu by nie było. Ale jestem tu dlatego, iż wiem, że nie tylko po to tu przyszliśmy«. I wiedziałem, że rzeczywiście w tym momencie przekonuję wielu ludzi, że właściwie przyszliśmy tu dlatego, żeby przeżyć to, co się tu narodziło, co się objawiło. Czyli solidarność Polaków, która się kluła wtedy, solidarność narodu” – wspominał „Orzech” po latach.
Przygotowania do mszy świętej na terenie zajezdni autobusowej nr VII przy ul. Grabiszyńskiej (obecnie teren Centrum Historii Zajezdnia) z okazji pierwszej rocznicy strajków sierpniowych. W stule idzie ks. Stanisław Orzechowski, 31 sierpnia 1981 roku. Fot. NN / zbiory Ośrodka „Pamięć i Przyszłość”
Msza święta odprawiona na terenie zajezdni autobusowej nr VII przy ul. Grabiszyńskiej (obecnie teren Centrum Historii Zajezdnia) z okazji pierwszej rocznicy strajków sierpniowych. Na podwyższeniu piąty od lewej (w garniturze) Władysław Frasyniuk, siódmy (w sutannie ze stułą) – ks. Stanisław Orzechowski, dziewiąty (z pastorałem) abp Henryk Gulbinowicz, 31 sierpnia 1981 roku. Fot. NN / zbiory Ośrodka „Pamięć i Przyszłość”
Ksiądz Stanisław Orzechowski udzielający komunii świętej podczas mszy świętej z okazji pierwszej rocznicy strajków sierpniowych, 31 sierpnia 1981 roku. Fot. NN / zbiory Ośrodka „Pamięć i Przyszłość”
Ołtarz przed budynkiem zajezdni, zakrystia i konfesjonały w autobusach, na ulicy Grabiszyńskiej i na całym terenie wokół zajezdni – nieprzebrany tłum ludzi. Tak było w czasie tych słynnych dwóch mszy, które odprawił „Orzech”: w piątek 29 sierpnia oraz w niedzielę 31 sierpnia 1980 roku. Zarówno dla strajkujących, jak i dla wrocławian było to ważne wydarzenie. Budziło poczucie siły, jedności oraz wspólnoty, czyli solidarności. Te eucharystie, szczególnie ta niedzielna, stały się jednym z symboli wrocławskiego strajku. „Myśmy poczuli się wrocławianami wtedy, w czasie tej mszy Orzecha” – wspominał Krzysztof Turkowski i inni uczestnicy tego niezwykłego historycznego wydarzenia. Dla samego „Orzecha” sprawowane wówczas dla tłumu liturgie stały się początkiem wieloletniego zaangażowania w duszpasterstwo ludzi pracy [więcej o słynnych mszach na terenie zajezdni nr VII w sierpniu 1980 w artykule Marka Szjady pt. „»Poczuliśmy się wrocławianami«. O mszach w czasie sierpniowego strajku w zajezdni nr VII” [kwartalnik „Pamięć i Przyszłość” nr 3/2020 (49) oraz w artykule z 29 sierpnia 2020 roku z cyklu #WrocławskieHistorie „Dla nas to było święto”. O mszy w zajezdni nr VII”].
W sierpniu 1980 roku były msze na terenie zajezdni autobusowej, a kilka miesięcy później, w październiku, na terenie Lokomotywowni PKP Wrocław Główny. „Orzech”, syn kolejarza, poparł wówczas ogólnopolski strajk głodowy kolejarzy. Był kapelanem, obserwatorem, doradcą i jednym z nich, bo głodował razem z nimi. Duszpasterzem wrocławskich kolejarzy był przez blisko 20 lat.
„Orzech” celebrujący mszę świętą w trakcie protestu głodowego kolejarzy we Wrocławiu, który rozpoczął się 20 października, a zakończył w nocy z 26 na 27 października 1980 roku. Fot. Janusz Wolniak / zbiory Ośrodka „Pamięć i Przyszłość”
Początek lat 80. XX wieku to czas, gdy „Orzech” zaczął jeszcze aktywniej wspierać działania opozycyjne i roztaczać duchową opiekę nad działaczami nowo powstałej „Solidarności”. We wrześniu 1980 roku został kapelanem wrocławskiej „Solidarności”.
Z tym wsparciem i różnorodnymi jego formami wiąże się wiele wspomnień. O jednym właściwie nieznanym dotąd wydarzeniu z udziałem „Orzecha” opowiedział ostatnio Władysław Frasyniuk: tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego z radzieckiej jednostki wojskowej w Legnicy uciekł żołnierz. Schronił się w siedzibie „Solidarności”. Oprócz Władysława Frasyniuka wiedziało o tym zaledwie kilka osób, gdyż sytuacja ta stanowiła wielkie ryzyko zarówno dla ukrywającego się żołnierza, jak i dla tych, którzy go ukrywali. Jedną z wtajemniczonych osób był „Orzech”, który zobowiązał się do ukrycia uciekiniera i pomocy związkowcom w przerzuceniu go przez Gdańsk na Zachód. Dlatego też „Orzech” poznał wszystkie związkowe punkty kontaktowe. Wkrótce wybuchł jednak stan wojenny. Władysław Frasyniuk ukrywał się, a większość działaczy została internowana. Mimo to „Orzech” podjął się zaplanowanej wcześniej operacji i sam „dostarczył” żołnierza do Gdańska na statek. Kilka tygodni później „Głos Ameryki” podał, że uciekinier dotarł szczęśliwie na Zachód.
„Wieczny wikary”, czyli o wielkości „Orzecha”
„Orzech” miał przydomek „wieczny wikary”. Władze komunistyczne nie chciały wyrazić zgody na to, by pełnił funkcję proboszcza, w parafii pw. św. Wawrzyńca przy ul. Odona Bujwida następowały więc zmiany na tym stanowisku, a On jako wikary trwał. „To rzeczywiście jest dosyć dziwne, bo proboszczowie się zmieniali, a ja się nie zmieniałem. Wikary zostawał, proboszcz odchodził – to jest humorystyczne nawet” – wspominał z uśmiechem po latach. Mimo to robotnicy śmiali się, że „Orzech” był osobistym proboszczem Władysława Frasyniuka, który w latach 80. XX wieku mieszkał przy ul. Henryka Sienkiewicza, a zatem należał do parafii pw. św. Wawrzyńca.
Być może właśnie dlatego, że nie wypełniał obowiązków proboszcza, miał więcej czasu na inną posługę. Przez wiele lat pracy duszpasterskiej posługiwał nie tylko studentom, robotnikom i kolejarzom, ale także np. Rodzinom Katyńskim. Był kapłanem ludzi ubogich i potrzebujących. Zawsze kierował się sercem i z pewnością dlatego tyle osób do Niego lgnęło. Swoje duszpasterzowanie rozpoczął m.in. od mszy świętych sprawowanych z myślą o najmłodszych. Prostotą mówienia o Bogu językiem dzieci zachęcał rodziców do bycia w Kościele.
Z Jego inicjatywy w czasie stanu wojennego we wszystkie czwartki odbywały się słynne „Dwudziestki”, czyli msze święte odprawiane w intencji Ojczyzny w kościele przy ul. Odona Bujwida o godz. 20.00. Tam także, w siedzibie Duszpasterstwa Akademickiego „Wawrzyny” stworzył warunki sprzyjające działalności opozycyjnej. To tam młodzież mogła słuchać wykładów z historii Polski i spotykać się nie tylko z opozycjonistami, ale także z ludźmi ze świata nauki i kultury. Tam oglądano filmy zatrzymane przez cenzurę i tam czytano wydawnictwa podziemne. Tam w stanie wojennym Zarząd Regionu NSZZ „Solidarność” Dolny Śląsk ukrywał nie tylko swoich ludzi, ale także druki i sprzęty poligraficzne. Tam działał nieformalny punkt pomocy internowanym – „Orzech” osobiście zbierał informacje na ich temat i pomagał im oraz ich rodzinom, jak tylko mógł.
W czasie swojej 57-letniej posługi kapłańskiej „Orzech” wygłosił tysiące rekolekcji, konferencji i homilii. Wszystkie z niesamowitym i tak charakterystycznym dla siebie zaangażowaniem i poczuciem humoru. Oprócz tego spowiadał, udzielał pierwszej komunii świętej i sakramentu chorych, błogosławił małżeństwa, chrzcił dzieci, chował zmarłych przyjaciół i nie tylko… Słuchał, doradzał, pomagał. Wiele osób przy nim odkryło swoje prawdziwe powołanie. Zawsze chciał przy tym pozostawać w cieniu, bo uważał, że to Bóg powinien być na pierwszym miejscu. Nie lubił, by dużo o Nim mówiono lub pisano. Dziś, gdy już nie żyje, nie można nie napisać…
VII Piesza Pielgrzymka Wrocławska na Jasną Górę. Ręce do nieba wznosi o. Ludwik Wiśniewski OP. Obok „Orzecha” siedzi Mieczysław Maliński, wówczas pełniący funkcję „Orzech serwis”, później kapłan i duszpasterz akademicki znany jako „Malina”, sierpień 1987 roku. Fot. Anna Boryska / zbiory prywatne
Nie da się zaprzeczyć temu, że „Orzech” był duży. I to nie tylko dlatego, że tuż po urodzeniu ważył p